Nieoczekiwana popularność Zenka Martyniuka, lidera discopolowego zespołu Akcent, największym zaskoczeniem jest chyba dla niego samego. Choć wokalista występuje na scenie od niemal 25 lat, to dopiero dzięki wydanemu w ubiegłym roku przebojowi "Przez twe oczy zielone" przebił się do pierwszej ligi polskiego show biznesu. To zaowocowało nie tylko nowymi możliwościami biznesowymi, ale również występem na zorganizowanym przez telewizyjną Dwójkę koncercie sylwestrowym, na którym Zenek zaśpiewał swój hit w duecie z… Marylą Rodowicz.
Wygląda na to, że lata orbitowania na obrzeżach polskiej branży sprawiły, że Martyniuk twardo stąpa po ziemi, a nagły, spektakularny sukces jego piosenki nie przewrócił mu w głowie.
Kiedy schodzę ze sceny, żyję spokojnie. Wracam po koncercie i śpię dobrze. A po intensywnym weekendzie na scenie naprawdę najlepiej mi w domu. Mijają trzy dni i już jestem gotowy grać dalej. Dużo śpię, nie piję alkoholu - zdradza w rozmowie z serwisem WP Książki lider Akcentu.
Zamiłowanie do skromnego życia nie znaczy jednak, że Martyniuk nie miewa zachcianek godnych prawdziwej gwiazdy. W tym samym wywiadzie wyznał choćby, że uwielbia markowe ubrania.
Kiedy koncertujemy w Belgii, w Brukseli, gdzie mam wielu przyjaciół, spotykamy się na zakupy. Tak samo w Nowym Jorku. Od lat mam tam już swoje stałe adresy, ulubione sklepy. Nie da się ukryć, że na scenie świetnie się prezentują ubrania markowe. Mam słabość do Armaniego - powiedział Zenek. Ale przecież na scenie trzeba się jakoś prezentować, żeby w kółko nie występować w tym samym. Mam kilkanaście marynarek w różnych kolorach. Na występ w dyskotece, klubie, czy plenerowy w upale. Wtedy wyciągam z szafy kwieciste koszule. Ale lubię też klasyczne, białe. Pasują mi. Lubię błękit, turkusik. Kiedy nagrywamy piosenkę, proszę, żeby wszystkie barwy były takie słodziutkie, intensywne, soczyste.
Choć Martyniuk ubiera się sam, to swoją słynną fryzurę oddaje w ręce specjalisty. Od lat pozostaje wierny jednemu fryzjerowi:
To Dima z Nowosybirska. Kiedyś miał swój zakład w Białymstoku, od dobrych kilkunastu strzyże w Warszawie. Po każdym wyjściu od niego robię sobie zdjęcia, z przodu, z proflu, z tyłu - lubię mieć włosy dobrze ułożone. W latach 90. miałem długie. Zachodziłem do Dimy ze zdjęciem George’a Michaela albo Dietera Bohlena z Modern Talking i chciałem mieć tak samo obcięte. W ’98 roku Dima zaproponował mi totalną przemianę, fryzurę à la Ricky Martin, zastanawiałem się chyba z godzinę zanim się zgodziłem. I on z tych długich włosów, obciął mnie na króciutko - opowiada przejęty. Od paru lat nic nie robię. Boczki i tył króciutko, grzywka trochę podniesiona do góry. Dima wymyślił taką fryzurę. Teraz inni czeszą się à la Zenek. Czasem mój fryzjer pyta: "Może coś zmienimy?". Namawia na coś ekstrawaganckiego. Ale ja nie chcę nic zmieniać, ma być elegancko, klasycznie.
Niestety, wygląda też na to, że pomimo ogromnej popularności, Martyniukowi nie marzą się występy w programach telewizyjnych. Liczne propozycje, które dostaje, musi odrzucać z bardzo prozaicznych przyczyn:
Eh, nie lubię tańczyć i nie umiem. Gdybym miał dużo czasu, zapisałbym się na kurs. Nie jest tak, że stoję zupełnie jak kołek, ale żadnych kroków nie znam. Akurat taniec to moja słabostka - przyznaje szczerze. Tak samo nie widzę się w programach kulinarnych, nie umiem i nie lubię gotować. Zrobię jajko na miękko i na twardo, ale nic poza tym. Gotowaniem zajmuje się żona.
Myślicie, że za odpowiednią kwotę jednak zmieniłby zdanie?