Kadencja Jacka Kurskiego w Telewizji Polskiej to pasmo ciągłych sukcesów. Niestety, "sukcesy" polegają głównie na wyrzucaniu z pracy dziennikarzy nieprzyjaznych "dobrej zmianie", likwidowaniu lubianych programów, a na koniec udawaniu, że wszystko jest w porządku oraz powtarzaniu, że winni są krytycy tylko czekający na potknięcie szefa TVP.
Przypomnijmy jak Jacek Kurski tłumaczył swój ostatni "sukces", czyli rezygnację z dotycczasowej formuły Jakiej to melodii: Kurski zrobi sobie "Jaką to melodię" bez Janowskiego! "To wielki sukces mojej prezesury"
Mimo olbrzymiej krytyki Kurski nie traci rezonu i wyjaśnia, że o TVP pisze się tak źle, bo nikt nie rozumie rynku mediów tak dobrze jak on - zaczynał przecież jako "bulterier PiS-u", który wprowadził do obiegu słynnego "dziadka z Wehrmachtu" Donalda Tuska. Z pewnością ta sprawa pomogła mu w zrozumieniu pojęcia "fake newsa", którym teraz tak chętnie się posługuje.
W najnowszej rozmowie z portalem W polityce Jacek Kurski twierdzi bowiem, że atak na jego osobę to w głównej mierze wiara w "fake newsy", które nie pokazują prawdy o zarządzaniu TVP.
Kumulacja tych spraw związana jest z faktem, że telewizja publiczna odbudowuje swoją podmiotowość i jest kotwicą pewnej normalności. W związku z tym próbuje wzniecać się wokół telewizji, przy każdej okazji lub bez okazji, niepokój wśród widzów, posługując się wymyślonymi materiałami, tak zwanymi "fake newsami" - wyjaśnia prezes telewizji.
Zdaniem Kurskiego, rezygnacja z dotychczasowego formatu Jakiej to melodii będzie sukcesem, głównie pod względem finansowym. Telewizja ma zaoszczędzić "miliony złotych" na zmianie producenta programu. Wszystko dzięki Kurskiemu, który spotkał się z dotychczasowym właścicielem formatu, Ralphem Rubensteinem, osobiście:
Tak, najpierw nasi wysłannicy pojechali do Los Angeles, następnie spotkałem się z nim w siedzibie Telewizji Polskiej i przekonałem by sprzedał nam prawa do formatu na kolejne pięć lat, co oznacza możliwość pominięcia komercyjnego pośrednika - chwali się.
W wywiadzie nie zabrakło oczywiście miejsca na wyjaśnienia sprawy odwołanego festiwalu w Opolu. Tym razem prezes TVP postanowił poskarżyć się na... zwolenników KOD-u, którzy nie lubią Jana Pietrzaka i mogliby zorganizować na widowni przykrą demonstrację. Kurski twierdzi, że jeśli w TVP była jakakolwiek czarna lista, to właśnie z nazwiskiem Pietrzaka:
W takim, że tegoroczny festiwal opolski miał wreszcie oddać należny hołd człowiekowi, który przez ostatnie dekady, przez całe lata przemysłu pogardy, nie miał prawa istnieć właściwie, proporcjonalnie do swoich zasług, w przestrzeni publicznej - wyjaśnia Kurski. To właśnie planowany recital tego wielkiego artysty stał się powodem wypowiedzenia nam wojny, stał się punktem zapalnym, to było nieustannie kwestionowane przez stronę Opola. Użyto do tego nawet argumentu o rzekomym ingerowaniu w skład publiczności poprzez przedsprzedaż biletów na ten koncert. Zaatakowano prawo oddania hołdu ukochanemu artyście przez ludzi Solidarności, którzy pamiętali, że był z nimi w najtrudniejszych momentach, że nigdy ich nie zawiódł, którego pieśni są im tak bliskie.
O co chodziło? Skąd ten sprzeciw? - pyta Michał Karnowski.
Gdy okazało się, że koncertu Jana Pietrzaka nie da się zablokować, bo się na to nie zgodziłem - postanowiono zagrać publicznością. Pomysł był najwyraźniej taki, że ludzie Solidarności z całej Polski fizycznie nie są w stanie kupić biletów na koncert, bo gdy przyjeżdżają do Opola to w kasach już oczywiście biletów nie ma. A z kolei ci, którzy na koncert wchodzą, urządzają jakąś manifestację, wychodzą, gwiżdżą czy machają flagami KOD-u i robią afront Janowi Pietrzakowi. Takie próby politycznego wykorzystania festiwalu już się zdarzały się już w zeszłym roku, gdy na widownię weszła zorganizowana grupa KOD.
Na szczęście Kurski zawsze może zorganizować recital Jana Pietrzaka z jedyną słuszną publicznością, która nie zrobi mu "afrontu". Już kiedyś taka impreza cieszyła się niemałą popularnością: Kaczyński, Szydło i Macierewicz Z ŻONĄ (!) na benefisie Jana Pietrzaka (ZDJĘCIA)