Jarosław Kret początek roku spędził w Argentynie, dokąd wyjechał z ekipą Agenta. Emisja programu wykazała, że poszło mu całkiem nieźle. W każdym razie udało mu się przetrwać półmetek i nie zrobić sobie krzywdy. Czyli znacznie lepiej niż przed laty w _**Gwiazdy tańczą na lodzie**_. I całkiem nieźle biorąc pod uwagę kłótnie z krewkim Alanem Anderszem.
Zobacz: Biedny, kontuzjowany Kret
Po powrocie pogodynek dołączył do Nowej TV, w której pracuje już jego narzeczona. Podobno to właśnie Beata Tadla pomogła mu zdobyć nową pracę oraz miejsce w ekipie Agenta, które początkowo zaproponowano jej.
Wdzięczny Kret wyznał we Fleszu, że taka kobieta to skarb i teraz to już na pewno się z nią ożeni. Zapowiedział oczywiście, że słowa więcej nie powie, w trosce o "prywatność". To dość osobliwe wyznanie jak na kogoś, kto oświadczył się na łamach Vivy. Zobacz: Kret: "Ożenię się z Beatą!"
Tym razem zapewnia, że nie zaproszą z Tadlą żadnych fotoreporterów na ślub.
Ślub będzie, ale to nasza prywatna sprawa - wyjaśnił w rozmowie z Fleszem. Sądzę, że tylko nieliczni dowiedzą się o naszym ślubie.
Jak można było się domyślać, długo nie wytrzymał. W dzisiejszym Super Expressie postanowił pokrótce omówić plany prokreacyjne, jakie mają z Beatą. Okazuje się, że żadne. Każde z narzeczonych na po jednym synu z poprzednich związków, a wspólnego dziecka nie planują. Syn Jarka, siedmioletni Franek, podobno traktuje syna Beaty, szesnastoletniego Jana, jak przyrodniego brata.
Franek nie pyta o takie rzeczy - ujawnia Kret. Przecież Beata ma syna i to nam wystarczy. Ale nie chciałbym się tutaj zagłębiać w nasze życie prywatne. Mam wyjątkowo dobre relacje i kontakty z moim dzieckiem i jego mamą. Dogadujemy się.