Jesteś prezydentem. Po paru dniach obserwowania w TV protestu rodziców niepełnosprawnych dowiadujesz się, że o 12:00 chcą pokazać film o tym, co im deklarowałeś w kampanii wyborczej. Trochę ci się to zatarło, ale czujesz kłopoty i jesteś u nich już o 10:30. Pokazują ci ten film, a ty się uczysz. Cały czas się uczysz. Jak patrzą na ciebie z wyrzutem - się uczysz, jak proszą i jak krzyczą - się uczysz. Uczysz się cały czas. Każesz spisać ich oczekiwania. Nikt nie pyta czemu, skoro deklarowałeś ich wsparcie już trzy lata temu. Wychodząc, cieszysz się, że zdążyłeś przed premierem. To jego sprawa w sumie.
Jesteś premierem, finansistą. Uszczelniłeś, zwiększyłeś przychody, zatkałeś dziurę. Budujesz lotnisko w szczerym polu i przekopujesz Mierzeję - budżet ma się doskonale. Twoja wicepremier ds. społecznych sprawy protestu nie tyka, prezydent pokazał palcem na ciebie - więc jedziesz. Sadzają cię koło Kuby - niepełnosprawnego na wózku. Nawet na niego nie patrzysz. Mówisz o mapie drogowej, zespołach roboczych i kompleksowych systemowych. Proponujesz daninę solidarnościową i wpisanie opieki nad niepełnosprawnymi do konstytucji. Nie działa - oni mówią o kosztach rehabilitacji, pieluchach i cewnikach. Ich 153 złote zasiłku miesięcznie to ledwo 1/40 nagrody, która ci się należała. Nie wiedziałeś, że opieka nad niepełnosprawnymi już w konstytucji jest, a mówienie przez lata, że jest świetnie sprawi, że ci, którym przez lata świetnie nie jest - poproszą kiedyś o swój udział w tej świetności. I że od daniny wolą empatię. Przegrywasz, wychodzisz z poczuciem, że gdzieś w tym wszystkim jest błąd