Po ponad półtorarocznym skandalu wokół relacji Kamila Durczoka z pracownikami, a zwłaszcza pracownicami TVN-u i procesach z Wprost - ale już nie z Newsweekiem - dziennikarz zapowiedział swój powrót do mediów i dostał ciepłą posadę w Polsat News. Pracownicy stacji obawiają się podobno, jakim szefem będzie pewny siebie i wracający w poczuciu bezkarności Kamil. Niestety, ich zdanie nie było brane pod uwagę.
Szybko pojawili się też wpływowi obrońcy Durczoka. Jeden z nich, medioznawca z Uniwersytetu Warszawskiego i SWPS, profesor Maciej Mrozowski uznał, że nie ma nic niewłaściwego w molestowaniu podwładnych, jeżeli pokornie przyjmie się reprymendę i wypłaci odszkodowanie.
Afera z Kamilem Durczokiem nie była publiczna, tylko prywatna - przekonywał. Jeżeli molestował czy dręczył podwładną, to ona dostała rekompensatę, a on reprymendę. Dlaczego tłumaczyć się z tego przed ludźmi?
Najwyraźniej nie potrzeba być profesorem, żeby dojść do wniosku, że molestowanie z zasady jest złe a sprawcom nie należy pobłażać tylko dlatego, że są znani i mają fortunę. Wiele kobiet wyraziło na facebookowym profilu Uniwersytetu SWPS swoje oburzenie.
To skandaliczne, żeby człowiek o takich poglądach, uczył przyszłych dziennikarzy - napisała internautka, a inna dodała w stylu Mrozowskiego: Szanowni Państwo, może chociaż reprymenda? Bo zrekompensować tych szkodliwych opinii zaiste nie sposób.
Uczelnia zapowiadała, że wyjaśnia sprawę ze swoim pracownikiem i w końcu opublikowała jego... "sprostowanie". Przyznał się z nim, że jego komentarz nie jest wiele wart, gdyż opiera się tylko na doniesieniach medialnych, a sam nie ma o tym żadnych dodatkowych informacji.
Nie mam w tej kwestii żadnej innej wiedzy, jak tylko czerpanej z doniesień medialnych, które najczęściej używały określenia mobbing - tłumaczy się Mrozowski. Z doniesień tych wynika, że strony sporu, tj. TVN, Kamil Durczok i osoby poszkodowane, osiągnęły porozumienie i zamknęły sprawę, postępując zgodnie z literą i duchem postanowień kodeksu pracy. Ten bowiem zaleca polubowne rozstrzyganie zarzutów o mobbing, nakładając na pracodawcę obowiązek ukarania sprawcy i zadośćuczynienia poszkodowanym, pozostawiając im możliwość sądownego dochodzenia swoich roszczeń. Nic mi nie wiadomo, iżby osoby poszkodowane przez red. Durczoka wystąpiły na drogę sądową przeciw TVN, mam zatem prawo uważać, że czują się usatysfakcjonowane i nie zamierzają upubliczniać sprawy.
W tym sensie i znaczeniu nazwałem sprawę prywatną, co tak zbulwersowało i rozsierdziło niektórych Czytelników mojej wypowiedzi. Być może użyłem określenia zbyt skrótowego, może lepiej byłoby nazwać to sprawą korporacyjną, konfliktem pracowniczym lub po prostu sprawą zamkniętą, lecz wpisując to w prostą opozycję prywatne - publiczne chciałem podkreślić, że z dzisiejszej perspektywy jest to bardziej sprawa prywatna niż publiczna.