Gdy w maju media zaczęły pisać, że Jacek Kurski ma "czarną listę" artystów, których nie zaprosi na Opole z powodu ich poglądów politycznych, nikt chyba nie spodziewał się do jakich rozmiarów urośnie konflikt pomiędzy prezesem TVP a środowiskiem artystycznym. Sytuacja z Opolem dała początek publicznej debacie na temat tego, czy niezależna z założenia sztuka powinna być przedmiotem politycznych manipulacji. Większość twórców jest zdania, że to właśnie artyści są "sumieniem narodu" i w trudnych czasach mają wręcz obowiązek opisywać rzeczywistość zgodnie z prawdą, a nie propagandą. Próby wywierania wpływu przez obecną władzę doprowadziły środowisko twórcze do granicy za którą postanowiono się zjednoczyć i powołać do życia własny ruch. Tak powstała Kultura Niepodległa - inicjatywa, w której udział wzięli między innymi Kayah, Andrzej Saramonowicz, Bartłomiej Topa, Magdalena Cielecka, Jacek Poniedziałek i Maja Ostaszewska.
Artyści w kilkuminutowym filmie opublikowali swój apel i postulaty oraz zapowiedzieli, że będą szerzyć w Polsce ideę kultury otwartej, różnorodnej i wolnej od jakichkolwiek manipulacji.
Zamysł ten bardzo nie spodobał się prawicowemu dziennikarzowi Pawłowi Lisickiemu, który w swoim felietonie dla WP Opinie brutalnie wyśmiał artystów i ich postulaty. Lisicki od lat próbuje budować wizerunek niezależnego, "niepokornego" i opiniotwórczego publicysty. W jadowitym tekście redaktor naczelny Do Rzeczy rozkłada tekst manifestu na czynniki pierwsze i po kolei próbuje udowodnić, że jest on stekiem bzdur i płytkich sloganów.
Dziennikarz twierdzi na przykład, że twórcy ruchu Kultura Niepodległa sami nie wiedzą, o co tak naprawdę walczą, schematycznie powtarzając wykluczające się hasła i działając nie z własnej woli, a na zasadzie "owczego pędu". Zarzuca im też hipokryzję i uważa, że wszyscy są jednakowo bezbarwni, a choć walczą o różnorodność, w rzeczywistości niczym się od siebie nie różnią.
Doprawdy, niezwykła jest ludzka zdolność samoośmieszania się i nieprzeparte jest dążenie do wygłaszania wzniosłych andronów. Byle tylko zaistnieć i byle tylko choć na trochę przyciągnąć uwagę opinii - pisze prawicowiec. Mam wrażenie, że jak w przypadku wielu podobnych apeli, artyści nie bardzo rozumieją znaczenie haseł, pod którymi się podpisują. Czyżby to, że za czymś się opowiadają wynikało nie z przemyślenia i refleksji, ale po prostu z owczego pędu? Gdyby było inaczej nie mydliliby oczu opowieściami o głębokich podziałach politycznych i ideologicznych, które ich dzielą, skoro wszystkich jednoczy niechęć do prawicy.
To dyskretna manipulacja, ponieważ na filmie nikt nie mówi o "głębokich podziałach". Dalej Lisicki zarzuca artystom, że sami uprawiają polityczną propagandę.
Gdzie indziej artyści zapowiadają, że "rozpoczynają działalność edukacyjną i artystyczną, wolną od działań politycznych i propagandowych". Koń by się uśmiał. A ten manifest to czym jest niby, jak nie działalnością polityczną i propagandową? (...) Czym jest to innym niż właśnie tworzeniem ruchu politycznego i ideowego? I czym jest pisanie manifestów innym niż formą propagandy? - pyta.
Lisicki w swoich rozważaniach dociera w końcu, jak mu się wydaje, do sedna motywacji artystów. Jego zdaniem zarabiająca krocie Kayah czy od lat wzięta aktorka Cielecka biorą udział w całej akcji, którą firmują własną twarzą, aby się jeszcze bardziej obłowić. Co więcej, Lisicki jest zdania, że większość osób biorących udział w przedsięwzięciu zrobiła kariery nie dzięki talentowi, a wsparciu poprzedniej, liberalnej władzy i nie potrafią pogodzić się z tym, że nie są już na piedestale.
To, że przez lata korzystali z przywilejów, że byli pupilkami poprzedniej lewicowej i liberalnej władzy, że budowali swoje kariery i pozycję często dzięki pieniądzom z budżetu, pieniądzom wszystkich polskich podatników - to rozumiem im nie przeszkadza. Przeszkadza im to, że nowa władza nie chce ich hołubić. Że nowa władza uważa, że wbrew ich manifestom dotychczasowa kultura ani patriotyczna, ani konserwatywna ani chrześcijańska nie była i że, w związku z tym należy przywrócić polskiej kulturze, tej, na którą płacą podatki wszyscy Polacy, elementarną równowagę - pisze dziennikarz.
Na koniec surowo ocenił wartość merytoryczną manifestu.
Nie sposób znaleźć równie kabotyńskiego i obłudnego tekstu jak ten manifest. Pełen jest górnolotnych słów i łechcących uszy sloganów, jednak sprowadza się on do jednego głośnego krzyku: dajcie nam pieniądze! Nie oceniajcie nas, bo my się ocenimy sami! Nie macie prawa nas oceniać i osądzać, bo my to zrobimy najlepiej! - ekscytuje się Lisicki. Właściwie, powtarzam, nawet by mnie ten manifest bawił, w końcu śmieszne to, kiedy owi napuszeni i popularni artyści piszą zdania na bakier z podstawowymi zasadami logiki, gdyby nie to, że przy okazji obrony swoich interesów muszą też wycierać sobie gębuchny narodem, pokoleniami, niepodległością i dziedzictwem. Te słowa mogli sobie podarować. Mniej byłoby żenady.
Jadowity tekst Lisickiego skomentował już Andrzej Saramonowicz, który wytknął mu, że artystom nie chodzi o zarobienie pieniędzy:
Każdy wyobraża sobie świat własną miarą i najwyraźniej pan Lisicki niczego nie robi bez pieniędzy. Trudno. Proszę tylko uwierzyć, panie Pawle drogi (by nie rzec: kosztowny), że nie każdy tak myśli. I nie każdy tak postępuje - pisze reżyser dla WP Opinie.
Saramonowicz podkreślił, że członkowie Kultury Niepodległej nie pytają nikogo o poglądy, także te w kwestii aborcji.
A jeśli - jako ludzie kultury - będziemy naprawdę razem, wówczas będziecie mieć gwarancję, że kiedy w polskiej polityce pojawią się kolejni Lisiccy (czyli tacy, co będą chcieli usunąć z obiegu kultury polskiej myślących tak jak Wy), to pozostali uczestnicy Kultury Niepodległej - nawet ci, którzy mają odmienne od Waszych poglądy polityczne i ideologiczne - staną w Waszej obronie. Właśnie w imię Waszego prawa do posiadania własnych poglądów - dodał.