Historia Charliego Garda rozpoczęła najgłośniejszą debatę o etyce lekarskiej w ostatnich latach. Chłopiec urodził się z zespołem MDS, który powoduje zanik mięśni oraz układu nerwowego. Choroba jest tak rzadka, że nie znaleziono na nią lekarstwa ani terapii - na świecie cierpi na nią zaledwie 16 osób. Według lekarzy dziecko jest w fazie terminalnej i umiera, a życie zawdzięcza wyłącznie aparaturze podtrzymującej życie.
Innego zdania są rodzice, którzy dostali propozycję z kliniki z USA na przeprowadzenie na dziecku "eksperymentalnej terapii". Zebrali na ten cel 1,3 miliona funtów. Zespół lekarzy uważa jednak, że dziecku nie należą się eksperymenty, tylko możliwość spokojnego odejścia, bo wykonywanie na nim zabiegów o nieznanej skuteczności jedynie będzie przedłużać jego cierpienie.
Chociaż Europejski Trybunał Praw Człowieka przychylił się do opinii lekarzy i zasądził odłączenie dziecka od aparatury, dyskusja w mediach jednak nie cichnie. Teraz debata krąży wokół konfliktu między decyzyjnością rodziców a instytucji, a także granicy, za którą ratowanie życia staje się torturowaniem.
Moralnego dylematu niema jednak Tomasz Terlikowski, który oczywiście jest po stronie rodziców i wiary w cud uzdrowienia umierającego dziecka. Katolicki publicysta jest przekonany, że lekarze nie mają dość kompetencji, żeby stwierdzić, czy dziecko cierpi w wyniku choroby, czy nie.
Lekarze z brytyjskiego szpitala Great Ormond Street, gdzie przebywa chłopiec uznali, że jego leczenie nie ma sensu. Powód? Za "niska jakość życia", a także rzekome cierpienie, jakie miał znosić chłopiec! - twierdzi Tomasz w Do Rzeczy. Tym terminem określa się wszystkie schorzenia, które sprawiają, że stan chorego znacząco od tego, jaki mają ludzie zdrowi. "Niska jakość życia" jest wskazaniem do likwidacji poprzez aborcję lub aborcję pourodzeniową (bo i taka istnieje, choćby w Holandii) także osób z zespołem Downa, choć wszystkie wskaźniki pokazują, że są one o wiele szczęśliwsze niż tzw. zdrowi ludzie.
Tomasz z "aborcją pourodzeniową" trochę przesadził, bo coś takiego nie istnieje, chyba że w konserwatywnej publicystyce, rozpisującej się o rzekomej eutanazji dzieci z zespołem Downa. Dziennikarz pokazał jednak perspektywę rodziców, którzy są przy dziecku i chcą skorzystać z szansy na ratunek.
Rodzice odmówili zgody na odłączenie synka od aparatury podtrzymującej życie - pisze Terlikowski i dramatyzuje wypowiedzi rodziców: - On nie odczuwa bólu i nie cierpi - przekonywała matka chłopca. - Nie mogłabym spokojnie się przyglądać, jak moje dziecko cierpi - mówiła Yates. - Nie jesteśmy złymi rodzicami. Jesteśmy z nim cały czas, poświęciliśmy mu wszystko - zapewniała.
Terlikowski bagatelizuje racje lekarzy, a przede wszystkim przestrzega przed przekazywaniem instytucjom prawa do decydowania o ludzkim życiu i śmierci - co w praktyce nie jest możliwe. Współczesna medycyna ma szerokie możliwości podtrzymywania funkcji życiowych i przedłużania cierpienia, a lekarze muszą mieć wytyczne, kiedy przestać, skoro technologia zaciera granice między życiem a śmiercią. Jednocześnie publicysta przyznaje takie prawo rodzicom - ale tylko dlatego, że zadecydowali o tym, żeby dziecko dalej żyło.
W praktyce decyzje te są niezwykle niebezpieczne, bo oznaczają w istocie, że rodzina i bliscy chorego tracą jakikolwiek wpływ na jego leczenie czy nawet umożliwienie mu dalszego życia. Jeśli lekarz uznają, że stan zdrowia nie rokuje, albo... że "jakość życia jest za niska", to mogą - nie pytając bliskich o zdanie - odłączyć chorego od aparatury i dokonać tzw. eutanazji biernej (określanej w tej sprawie "godną śmiercią"), i to nawet wtedy, gdy istnieją możliwości dalszego leczenia.
Dysponentem życia i śmierci chorych stają się w takiej sytuacji instytucje medyczne, a nie rodzina. To one będą decydować (nie oszukujmy się, często kierując się względami finansowymi), kogo ratować, a kogo nie. A to oznacza niezmiernie mocny atak na więzi rodzinne.
Choć sprawa jest roztrząsana przez media, stawiające się po jednej lub drugiej stronie, jest to po prostu tragedia i konflikt ważnych wartości. Jednak w innych sytuacjach, gdy to lekarze odmawiali aborcji matkom, które chciały - i miały prawo - się na nią zdecydować, Terlikowski miał dokładnie odwrotne przekonania. Tomasz nie staje po stronie rodziny przeciw bezdusznym instytucjom, tylko za tymi, z którymi się akurat zgadza.
To właśnie tego rodzaju dramatyczne historie są wykorzystywane do tego, by budować nowy konsensus moralny, nową moralność życia i śmierci, w której rolą lekarzy nie jest już ratowanie życia oraz leczenie, ale decydowanie o tym, kto ma umrzeć - twierdzi Terlikowski. I choć na razie rzecz dotyczy ciężko chorego chłopca i jego rodziców, to nikt nie może zapewnić, że za kilka lat, gdy oswoimy się z sytuacją, iż to lekarze wbrew rodzinie uśmiercają chorych, to i na nas, gdy będziemy nieprzytomni, wydany zostanie wyrok. W tym sensie każdy z nas jest Charliem Gardem.